Luksus niejedno ma imię i ładne tak naprawdę jest to, co się komu podoba. Istnieją jednak takie rzeczy, które na miano atrakcyjnych zasługują tylko u nielicznych i ani wspaniały lub obiecujący projektant, ani wysoka cena nie są w stanie przekonać publiczności, że jest to przedmiot o którym śni się po nocach. Chyba że w niemiłym lub zabawnym kontekście. Oto zestawienie, subiektywne i z przymrużeniem oka, rzeczy, które niekoniecznie chcielibyśmy mieć. Choć jednocześnie jest wielce prawdopodobne, że niektórzy z Czytelników zachwycą się nimi.
Limitowane Złote Pióro z serii Chaos Montegrappa
Pióro reklamowane przez Sylvestra Stallone – to już wzbudza podejrzenia. Wyobrażamy sobie, że ten aktor, identyfikowany z Rambo czy bokserem Rocky, reklamuje wiele różnych rzeczy, ale żeby pióro? Z opisu tego przedmiotu dowiadujemy się, że jest to jego autorska wizja chaosu – są tam i czaszki, i gady, i ogień symbolizowany przez czerwono-żółtą kolorystykę. I mimo że występują tam ręcznie rzeźbione elementy, czarny perłowy celuloid, złoto w dużej ilości (choć jest możliwa także wersja srebrna tego produktu), a także mimo renomy producenta, który przecież na swoim koncie ma już wiele luksusowych wiecznych piór, rezultat tej pracy pozytywnie nie zaskakuje. Dla majętnych fanów Stallone’a, a jest ich pewnie więcej niż stu (w takiej liczbie wyprodukowano to cudo), na pewno rarytas. Reszta potencjalnych kupców będzie musiała obejść się smakiem. Ale dzięki temu w ich kieszeniach zostanie 38 880 funtów (lub w polskiej wersji prawie 200 000 złotych). Właśnie tyle kosztuje to „cudo”.
Złoty męski łańcuszek
Pocztówka z wakacji: upał, plaża, kurort i śniady Giuseppe lub Alonso z rozpiętej koszuli z mieniącym się w przepięknym słońcu łańcuchem. Ciao Bella! Poza taką sytuacją, i tak już trochę zabawną, nie wyobrażamy sobie, aby facet z klasą świecił (dosłownie i w przenośni) gołą klatą i złotym łańcuchem. W świecie, gdzie męska biżuteria jest w wielkim wyborze i możemy przyciągnąć uwagę luksusowym zegarkiem, perfekcyjnie dobranymi spinkami do mankietów czy nawet dyskretnym i szykownym pierścieniem lub obrączką (ale bez przesady, o czym niżej), wystawianie na widok publiczny złotego łańcucha nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nawet jeśli pochodzi on z kolekcji Yes i kosztuje prawie 12 000 złotych. Gorzej już tylko może wyglądać złoty kolczyk. Albo dwa.
Złoty sygnet z orłem
Orzeł to wyjątkowo popularny motyw przewodni sygnetów. Model ze zdjęcia nie jest specjalnie drogi – 3250 złotych, inne też oscylują w tych okolicach. Złoty sygnet to nie dyskretna obrączka czy pierścieniem, o której wspominałem wcześniej. Wobec czego najlepiej jest go unikać. Chyba że faktycznie jesteśmy z herbowej rodziny i sygnet jest nośnikiem naszej wielowiekowej tradycji szlacheckiego rodu – wtedy jak najbardziej jest akceptowalny, w końcu to część naszej historii. Jeżeli nie udało nam się urodzić we właściwie postawionej familii, to w dzisiejszych czasach nic straconego – i tak możemy dojść do fortuny i osiągnąć sukces. Który lepiej zamanifestować w bardziej stylowy sposób niż sygnetem.
Złoty plecak Billionire Boys Club
Nawet jeśli na co dzień biegamy do pracy z aktówką, to na weekendowy wyjazd za miasto przydaje się jednak posiadanie plecaka. Osobliwy projekt powstał w kolekcji Billionaire Boys Club na wiosnę/lato 2008 roku. Plecak, jak plecak, można by powiedzieć, trochę topornie oldschoolowy w designie, ale nie w tym rzecz. Kluczowe jest to, że cały lśni w kolorze złota. Dodatkowo, ozdobiono go motywem diamentów i symbolu dolara. Prawda, że urocze? Na jego obronę można stwierdzić, że na pewno jest pakowny, a osoba go niosąca automatycznie staje się widzialna nawet w najgłębszych ciemnościach. Zatem jest to dobry zakup, jeśli mamy tendencję do gubienia się w lesie czy w górach. Tym bardziej, że każdy turysta zapamięta, gdzie poszedł “facet ze złotym plecakiem”. W innym wypadku, może warto te 1 650 dolarów zainwestować jakoś inaczej, w bardziej specjalistyczny sprzęt i racę. Tak na wszelki wypadek. Na stronie producenta nie jest on zresztą już dostępny, ale pewnie w drugim obiegu można go jeszcze zdobyć.
Zegarek Chopard
Czas to pieniądz. Tym bardziej, gdy zegarek, na którym go sprawdzamy wart jest 25 milionów dolarów. Tak, 25 milionów dolarów. Cenę taką płacimy głównie za diamenty, których jest dokładnie 201 karatów. 15-karatowy różowy diament, 11-karatowy biały diament, 12-karatowy niebieski diament i do tego 163 karaty białych i żółtych diamentów – razem 201. Aby jeszcze uatrakcyjnić projekt, największe diamenty mają kształt serca. Więc niby wszystko jest, a jednak efekt wywołuje uśmiech i złośliwe komentarze u każdego kto go zobaczy. Może właśnie dlatego, że wszystko jest i coś można było odjąć. Tym bardziej, że w blasku i natłoku tych wszystkich kamieni szlachetnych odczytanie godziny (gdy już się znajdzie tarczę zegarka, co też jest nie lada sztuką) może sprawiać problemy. Ale może w projekcie chodziło o to, by przy sprawdzaniu godziny jak najdłużej się na swoje cacko napatrzeć…?
Mokasyny Nicolasa Kirkwooda
Mokasyny to buty wygodne, choć stosunkowo trudne do noszenia i projektowania. Bardzo męskie w kroju, są widocznym dodatkiem do stroju, jego ozdobą. Te projektu Kirkwooda to mariaż mody i sztuki, tak zresztą częsty i można powiedzieć, naturalny. A jednak ten model, to chyba rzecz głównie dla odważnych. Trzeba im przyznać, że są dobrze wykonane, ze skóry i aksamitu, pięknie wykończone z dbałością o szczegóły. I może właśnie w tych szczegółach tkwi diabeł. Dla współczesnego dandysa z pewnością perfekcyjne, dla ceniących klasykę – do głębokiego przemyślenia.
Chapeau d’Amour…
…czyli kapelusz miłości. Ciężko powiedzieć cokolwiek o miłości na nim przedstawionej. Na pewno jednak jest ona kosztownym uczuciem – model wykonany z platyny i pokryty diamentami, wyceniony został na 2 700 000 dolarów i tym samym ogłoszony najdroższym kapeluszem na świecie. Projektant tego niewątpliwie zapadającego w pamięć projektu, Louis Mariette, inspirował się ponoć bluszczem i kwiatami o nazwie dzwonki. Można się tego w tym kapeluszu doszukiwać. Trudno natomiast doszukać się dla niego zastosowania – no bo jak się z nim zmieścić w drzwiach, wsiąść do samochodu czy choćby przejść ulicą? No i w końcu największa zagadka – o co chodzi z tą miłością? (Nie)stety nie musimy sobie tym zaprzątać głowy – to osobliwe dzieło sztuki nie jest na sprzedaż. Na razie.
Gucci i pojemnik na kostki lodu
Jeżeli ktoś żył w przekonaniu, że im bardziej schowana metka firmy, tym jesteśmy bardziej stylowi (choć wydaje się że tej zasadzie przeczy najbardziej popularny model torebek Louis Vuitton, ale to temat na książkę) to może był w błędzie. Kilka lat temu Gucci wypuścił pojemniki do robienia kostek lodu w kształcie litery G. Nawiązanie do marki oczywiste. Ale nie natychmiastowe. Gospodarz serwując drinki z takimi kostkami może najpierw być zmuszony wyjaśnić, że to z pojemników od TEGO domu mody. No chyba, że jego imię lub nazwisko, albo jakiś inny powód, wiąże go z literą G. Ale wtedy już nikt nie skojarzy tego z Gucci. A przecież nie o to chodzi.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.